- Milcz, durniu - mуwiк. - Nie przeszkadzaj, siedј cicho.
W gуrк mu siк zachciaіo. A jak ci przysunie tam na wysoko¶ci dwudziestu
metrуw? Mokra plama zostanie. Albo nagle objawi siк "іysica" - wtedy nawet
plamy nikt z mikroskopem nie wypatrzy. Och, ci ryzykanci, niecierpliwi± siк,
widzicie, skakaж mu siк zachciaіo... Jednym sіowem, jak i¶ж do pagуrka -
wiadomo, a przy nim zatrzymamy siк i zobaczymy, co dalej. Wsadziіem rкkк do
kieszeni, wyci±gn±lem gar¶ж muterek. Pokazaіem je Kiryіowi i mуwiк:
- Pamiкtasz bajkк o Tomciu Paluchu? Czytaіe¶ j± w szkole? No to teraz
wszystko bкdzie na odwrуt. Patrz! - rzuciіem pierwsz± muterkк, niedaleko
rzuciіem, jak naleїy, mniej wiкcej na dziesiкж metrуw. Muterka poleciaіa
normalnie. - Widziaіe¶?
- No? - mуwi.
- Nie "no", tylko pytam, czy widziaіe¶?
- Widziaіem.
- Teraz najwolniej jak potrafisz, prowadј "kalosz" prosto do muterki i
na dwa kroki przed ni± zatrzymaj siк. Zrozumiaіe¶?
- Zrozumiaіem. Szukasz stref wzmoїonej grawitacji?
- Czego trzeba, tego szukam. Poczekaj, rzucк jeszcze jedn±. Patrz,
gdzie upadnie, i oczu z niej wiкcej nie spuszczaj.
Rzuciіem jeszcze jedn± mutrк. Oczywi¶cie teї poleciaіa normalnie i
upadіa obok pierwszej.
- Jedziemy - powiedziaіem.
"Kalosz" ruszyі. Twarz Kiryіa staіa siк spokojna i jasna. Widocznie juї
zrozumiaі. Ci okularnicy wszyscy s± tacy sami. Dla nich najwaїniejsze -
wymy¶leж nazwк. Pуki nazwy nie wymy¶li, aї lito¶ж bierze patrzeж na takiego,
wygl±da jak kto gіupi. no a jak wymy¶li! Jak±¶ tam wzmoїon± grawitacjк - od
razu spіywa na niego spokуj i zaraz lїej mu їyж na ¶wiecie.
Przelecieli¶my nad pierwsz± mutr±, nad drug± i trzeci±. Tender wzdycha,
przestкpuje z nogi na nogк i co chwila ziewa ze zdenerwowania, z takim psim
skomleniem - kiepsko siк czuje, biedak. Nie szkodzi, to mu tylko na zdrowie
wyjdzie. Piкж kilo co najmniej dzisiaj zrzuci, to lepsze od najlepszej
diety... Rzuciіem czwart± mutrк. Jako¶ nie tak poleciaіa. Nie umiem
wytіumaczyж, na czym to polega, ale czujк, їe co¶ tu nie tak, i natychmiast
іaps Kiryіa za rкkк.
- Stуj - powiadam - i ani kroku dalej. A sam wzi±іem pi±t± i rzuciіem
j± wyїej i dalej. Jest zaraza! Oto ona, "іysica" I Mutra w gуrк poleciaіa
normalnie, w dуі teї prawie normalnie, ale w poіowie drogi jakby j± kto¶ w
bok szarpn±і, i to tak szarpn±і, їe wbiіa siк w glinк i znikіa nam z oczu.
- Widziaіe¶? - pytam szeptem.
- Tylko w kinie widziaіem - mуwi Kiryі i tak siк wychyliі do przodu, їe
tylko patrzeж, jak z "kalosza" wypadnie. - Rzuж jeszcze jedn±, co?
Rкce mi opadіy. Jedn±? Czy tu jedna wystarczy? Ech, ci uczeni!... No
dobra, rzuciіem jeszcze osiem muterek, pуki "іysicy" nie oznaczyіem.
Uczciwie mуwi±c starczyіoby i siedem, ale jedn± specjalnie dla Kiryіa
rzuciіem, w sam ¶rodek - niech siк napatrzy na swoj± grawitacjк. Plasnкіa
mutra w glinк, jakby to nie byіa mutra tylko stukilowy odwaїnik. Plasnкіa i
tylko dziurka w glinie po niej zostaіa. Kiryі aї cmokn±і ze szczк¶cia.
- No dobrze - mуwiк - zabawili¶my siк i wystarczy. Teraz patrz. Rzucam
tam, gdzie bкdziemy lecieж, i nie spuszaj z niej oczu.
Krуtko mуwi±c objechali¶my "іysicк" i znaleјli¶my siк nad pagуrkiem.
Wіa¶ciwie pagуrek byі maіy, jakby kot napaskudziі, i do dzisiaj w ogуle go
nie zauwaїaіem. Tak... Wisimy nad pagуrkiem, do asfaltu jak rкk± siкgn±ж, ze
dwadzie¶cia krokуw. Miejsce czy¶ciutkie, kaїd± trawkк widaж, kaїde
pкkniкcie. Wydawaіoby siк, o co chodzi? Rzucaj mutrк i z Bogiem.
Nie mogк rzuciж mutry.
Sam nie rozumiem, co siк ze mn± dzieje, ale w їaden sposуb nie mogк siк
zdecydowaж, їeby j± rzuciж.
- Co z tob±? - pyta Kiryі. - Dlaczego stoimy?
- Poczekaj - mуwiк. - I zamknij twarz, na miіo¶ж bosk±. Zaraz, my¶lк,
zaraz rzucк muterkк, przelecimy sobie spokojnie, jak po ma¶le przejdziemy,
nawet trawka nie drgnie - pуі minuty i jeste¶my nad asfaltem... I nagle
spociіem siк jak ruda mysz! Aї mi oczy zalaіo i juї wiem, їadnej mutry tam
nie rzucк. Na lewo, proszк bardzo, choжby dwie. Chociaї tamtкdy dalej jakie¶
kamyki widaж niezbyt przyjemne, ale tam mogк rzucaж mutrк, a prosto przed
siebie
- za nic. I rzuciіem muterkк w lewo. Kiryі nic nie powiedzial,
podprowadziі "kalosz" do mutry i dopiero wtedy popatrzyі na mnie. Wygl±daіem
chyba paskudnie, bo zaraz odwrуciі oczy.
- To nic - mуwiк do niego - prosta droga nie zawsze prowadzi do celu. -
I rzuciіem na asfalt ostatni± mutrк.
Dalej juї byіo іatwiej. Znalazіem swoj± szczelinк. Byіa czy¶ciutka,
їadnym dranstwem nie zarosіa, moja najmilsza, koloru nie zmieniіa. Patrzyіem
na ni± i promieniaіem ze szczк¶cia. I doprowadziіa nas ta szczelina do bramy
garaїu lepiej niї wszelkie znaki.
Poleciіem Kiryіowi, їeby zszedі na wysoko¶ж pуіtora metra, poіoїyіem
siк na brzuchu i zacz±іem patrzyж w otwart± bramк garaїu. Na pocz±tku, ze
sіoсca, nic nie byіo widaж - ciemno choж oko wykol, potem wzrok przywykі i
widzк, їe w garaїu od tamtego czasu jakby siк nic nie zmieniіo. Wywrotka jak
staіa na kanale, tak stoi, caluteсka, bez dziur, bez plamki i na cementowej
podіodze teї wszystko jak przedtem, pewnie dlatego, їe w kanale maіo zebraіo
siк "czarciego puddingu" i od tamtej pory ani razu nie wykipiaі. Jedno mi
siк tylko nie spodobaіo - w samym koсcu garaїu, tam gdzie stoj± kanistry,
co¶ siк srebrzy. Poprzednim razem tego nie byіo. No, trudno, srebrzy siк, to
siк srebrzy, nie bкdziemy przecieї z tego powodu wracaж! A i srebrzy siк,
nie tak, їeby mocno, tylko odrobinkк i tak spokojnie, powiedziaіbym, nawet
sympatycznie... Wstaіem, otrzepaіem skafander i rozejrzaіem siк dookoіa. Tam
na parkingu stoj± ciкїarуwki, rzeczywi¶cie jak nowe - od tamtego czasu,
kiedy tu byіem ostatni raz wedіug mnie zrobiіy siк jeszcze nowsze, za to
cysterna zupeіnie biedaczka zardzewiaіa, niedіugo siк rozsypie. A tam leїy
opona, ta, ktуr± widaж na ich planie...
Nie spodobaіa mi siк ta opona. Cieс rzuca, jaki¶ taki nienormalny.
Sіoсce nam ¶wieci w plecy, a cieс pada w nasz± stronк. No dobra, do opony
daleko. Wіa¶ciwie wygl±da wszystko nieјle, moїna pracowaж. Tylko co siк tam
srebrzy? A moїe mi siк tylko zwidziaіo? Teraz warto by zapaliж, usi±¶ж na
chwilк, pomy¶leж spokojnie - dlaczego wіa¶ciwie srebrzy siк tylko nad
kanistrami, a dalej juї siк nie srebrzy... dlaczego taki dziwny cieс od tej
opony... ¦cierwnik Barbridge co¶ opowiadaі o cieniach, co¶ cudacznego, ale
niegroјnego... Z cieniami tu rуїnie bywa. Ale co siк tam tak srebrzy? No
wypisz, wymaluj, jak pajкczyna na drzewach w lesie. Jakiї to paj±k j±
uprz±dі? Och, ani razu jeszcze nie widzialem w Strefie paj±czkуw, czy innych
boїych krуwek. I co najgorsze, "pustak" leїy jak raz tam, dwa kroki od
kanistrуw. Powinienem od razu wtedy go zabraж, nie miaіbym teraz kіopotуw.
Ale to ¶cierwo jest okropnie ciкїkie - udјwign±ж go mogіem, ale potem targaж
toto na plecach i to jeszcze po nocy, i jeszcze na czworakach... a kto
"pustakуw" nigdy nie dјwigaі, niech sprуbuje. Rуwnie wygodnie moїna pud wody
nie¶ж bez wiader... A wiкc i¶ж, czy co? Goln±іbym sobie teraz... Odwrуciіem
siк do Tendera i mуwiк:
- Teraz my z Kiryіem pуjdziemy do garaїu. Ty zostaniesz tu jako
kierowca. Steru bez mojego rozkazu nie waї siк tkn±ж, cokolwiek by siк
dziaіo, nawet gdyby ziemia siк pod tob± rozst±piіa. Jeїeli stchуrzysz - na
tamtym ¶wiecie ciк odnajdк.
Powaїnie skin±і mi gіow± - za nic, znaczy, nie stchуrzк. Nos ma jak
pomidor, zdrowo mu przysun±іem... no cуї, spu¶ciіem ostroїnie awaryjne liny,
popatrzyіem jeszcze raz na to srebrne migotanie, machn±іem rкk± Kiryіowi i
zacz±іem schodziж. Stan±іem na asfalcie i czekam, pуki Kiryі nie zejdzie z
drugiej strony.
- Spokojnie. - mуwiк - nie spiesz siк. Bez zbкdnego zamieszania.
Stoimy na asfalcie. "Kalosz" koіysze siк obok nas, liny szuraj± pod
stopniami. Tender wychyliі іeb przez porкcze, patrzy na nas, a w oczach ma
rozpacz. Trzeba i¶ж. Mуwiк do Kiryіa:
- Masz i¶ж za mn±, krok w krok, dwa kroki z tyіu, patrz mi w plecy i
uwaїaj.
I ruszyіem. Stan±іem w progu, rozejrzaіem siк. A jednak o ileї іatwiej
pracowaж w dzieс niї w nocy! Pamiкtam, jak leїaіem na tym samym progu.
Ciemno jak w brzuchu u Murzyna, z kanaіu "czarci pudding" wysuwa jкzyki,
bікkitne jak pіomyki spirytusu, i jak na zіo¶ж niczego nie rozja¶nia,
jeszcze ciemniej siк wydaje od tych jкzykуw. A teraz - їyж nie umieraж! Oczy
przywykіe do mroku, wszystko jak na dіoni, nawet kurz widaж w
najciemniejszych k±tach. I rzeczywi¶cie co¶ tam bіyszczy, jakie¶ srebrzyste
nici ci±gn± siк od kanistrуw do sufitu - bardzo podobne do pajкczyny. Moїe
to zreszt± pajкczyna, ale lepiej siк trzymaж od niej z daleka. I wtedy
sknociіem sprawк. Powinienem Kiryіa postawiж obok siebie, poczekaж aї jego
oczy przywykn± do ciemno¶ci i pokazaж mu tк pajкczynк, palcem pokazaж. A ja
przywykіem pracowaж samotnie - sam juї oswoiіem siк z mrokiem, a o Kiryle
nie pomy¶laіem. Przekroczyіem prуg i prosto do kanistrуw. Przykucn±іem nad
"pustakiem", pajкczyny na nim jakby nie widaж. Wzi±іem za jeden koniec i
mуwiк do Kiryіa:
- Bierz, tylko nie upu¶ж, ciкїki jak cholera. Podniosіem oczy i aї mi
dech zaparіo - sіowa nie mogк wydusiж. Chcк krzykn±ж: stуj, ani kroku! - i
nie mogк. Chyba zreszt± i tak bym nie zd±їyі, zbyt szybko to wszystko
poszіo. Kiryі przeskakuje przez "pustaka", odwraca siк tyіem do kanistrуw i
caіymi plecami w te srebrne nici. Ja tylko oczy zamkn±іem. Wszystko we mnie
zamarіo, nic nie sіyszк, sіyszк tylko, jak rwie siк ta pajкczyna. Z takim
sіabym cichym trzaskiem, jakby pкkaіa zwyczajna pajкczyna, tylko oczywi¶cie
gіo¶niej. Siedzк w kucki z zamkniкtymi oczami, ani r±k, ani nуg nie czujк, a
Kiryі mуwi:
- No co, bierzemy go?
- Bierzemy - mуwiк.
Podnie¶li¶my "pustaka" i niesiemy do wyj¶cia, bokiem idziemy. Ciкїkie
¶cierwo, nawet we dwуch nieіatwo go targaж. Wyszli¶my na sіoneczko i stoimy
przy "kaloszu". Tender juї do nas іapy wyci±ga.
- No - mуwi Kiryі - raz, dwa...
- Nie - mуwiк - poczekaj. Na pocz±tek go postawimy. Postawili¶my.
- Odwrуж siк - mуwiк - plecami. Odwrуciі siк bez sіowa. Ja patrzк - na
plecach nic nie ma. Z tej i z tamtej strony go ogl±dam - nic nie widzк.
Wtedy odwracam siк i patrzк na kanistry. Tam teї niczego nie ma.
- Sіuchaj - mуwiк do Kiryіa, ale patrzк ci±gle na kanistry. - Widziaіe¶
tк pajкczynк?
- Jak± pajкczynк? Gdzie?
- Dobra - mуwiк. - Їeby¶my tylko zdrowi byli. A sam my¶lк: to siк
dopiero okaїe.
- No co - mуwiк. - Јadujemy?
Wіadowali¶my "pustaka" do "kalosza", postawili¶my go na sztorc, їeby
siк nie turlaі, stoi teraz sobie jak anioіeczek, czy¶ciutki, nowiutki, w
miedzi sіoneczko siк odbija i niebieskawe pasma mgli¶cie beіtaj± siк miкdzy
dyskami. I teraz widaж, їe to nie "pustak", a co¶ w rodzaju naczynia,
szklanego sіoika z niebieskim syropem. Podziwiali¶my go przez chwilк, potem
wdrapali¶my siк do "kalosza" i bez zbкdnych sіуw - w powrotn± drogк.
Dobrze tym uczonym! Po pierwsze, pracuj± w dzieс. A po drugie, ciкїko
im tylko wtedy, kiedy id± do Strefy, a ze Strefy "kalosz" sam wraca - jest
na nim zainstalowana taka aparatura, kursograf, czy jak mu tam, ktуry
prowadzi "kalosz" dokіadnie tym samym kursem, jakim szedі poprzednio.
Pіyniemy z powrotem i powtarzamy wszystkie manewry, przystajemy, powisimy
chwilк
- i dalej nad wszystkimi moimi mutrami przechodzimy, mogliby¶my zbieraж
je z powrotem do woreczka.
Moi chіopcy oczywi¶cie od razu odzyskali humor. Krкc± gіowami na caіy
regulator, prawie wszystek strach z nich wyparowaі - zostaіa tylko ciekawo¶ж
i rado¶ж, їe wszystko tak dobrze siк skoсczyіo. Zaczкli gadaж. Tender macha
rкkami i grozi, їe jak tylko zje obiad, natychmiast wraca do Strefy znakowaж
drogк do garaїu, a Kiryі wzi±і mnie za rкkaw i zacz±і mi co¶ opowiadaж o tej
swojej wzmoїonej grawitacji, to znaczy o "іysicy". No, nie od razu co
prawda, ale jednak ich usadziіem. Tak spokojniutko opowiedziaіem im, ilu
idiotуw skoсczyіo fatalnie w powrotnej drodze na skutek wіasnej gіupoty.
Milczcie, mуwiк, i uwaїnie rozgl±dajcie siк dookoіa, bo inaczej stanie siк z
wami to, co siк staіo z Lyndonem - Kruszynk±. Poskutkowaіo. Mawet, nie
zapytali, co siк wіa¶ciwie staіo z Lyndonem - Kruszynk±. Pіyniemy w ciszy, a
ja my¶lк tylko o jednym: jak bкdк odkrкcaж manierkк, na rуїne sposoby
wyobraїam sobie pierwszy іyk, a przed oczyma coraz to mi bіyska srebrna
p±jкczynka. Krуtko mуwi±c, wydostali¶my siк ze Strefy, zapкdzili nas razem z
"kaloszem" do odwszalni, czyli, wyraїaj±c siк naukowym jкzykiem, do hangaru
sanitarnego. Szorowali nas do upojenia, napromieniowywali jakim¶
paskudztwem, obsypywali czym¶ i znowu pіukali, potem wysuszyli i
powiedzieli: jeste¶cie wolni, koledzy! Tender z Kiryіem wytaszczyli
"pustaka". Zleciaіy siк nieprzebrane tіumy, їeby siк napatrzeж, i co
charakterystyczne - wszyscy tylko patrz±, wydaj± z siebie entuzjastyczne
okrzyki, ale їeby pomуc zmкczonym ludziom dјwigaж - na to nie byіo
odwaїnych... Dobra, mnie to wszystko nie obchodzi. Mnie juї teraz nic nie
obchodzi...
¦ci±gn±іem z siebie skafander, rzuciіem na podіogк - sierїanci sprz±tn±
- a sam prosto pod prysznic, bo caіy mokry byіem od stуp do gіуw. Zamkn±іem
siк w kabinie, wyci±gn±іem manierkк, odkrкciіem i przyssaіem siк do niej jak
pijawka. Siedzк na іaweczce, w kolanach miкkko, w gіowie pusto i ci±gnк
gorzaіkк. Jak wodк. Їyjк. Zlitowaіa siк Strefa. Wypu¶ciіa, wiedјma. Zaraza
najmilsza. Podіa. Їyjк. Te їуіtodzioby nigdy tego nie zrozumiej±, nikt prуcz
stalkera tego nie zrozumie. I іzy spіywaj± mi po twarzy ni to od wody, ni to
sam nie wiem od czego. Wydoiіem manierkк do dna, sam jestem mokry, a
manierka sucha. Oczywi¶cie jak zwykle zabrakіo jeszcze jednego ostatniego
іyczka. To nic, to jest do naprawienia. Teraz wszystko jest do naprawienia.
Їyjк. Zapaliіem papierosa, siedzк. Czujк, jak powoli siк uspokajam.
Przypomniaіem sobie o premii. W naszym instytucie zorganizowano to na sto
dwa. Choжby w tej chwili mogк i¶ж po swoj± kopertк. A moїe sami przynios±,
prosto tutaj.
Powolutku zacz±іem siк rozbieraж. Zdj±іem zegarek, patrzк: byli¶my w
Strefie piкж godzin z minutami, moi paсstwo! Piкж godzin. Aї mi siк sіabo
zrobiіo. Koledzy, w Strefie czas nie istnieje. Piкж godzin... A wіa¶ciwie,
jeїeli siк dobrze zastanowiж, to co to jest dla stalkera piкж godzin? nawet
mуwiж nie warto. A dwana¶cie godzin nie іaska? A dwie doby nie іaska? Nie
zd±їyіe¶ przez noc, leїysz caіy dzieс w Strefie z mord± przy ziemi i nawet
juї siк nie modlisz, tylko majaczysz i sam nie wiesz, їyjesz jeszcze czy juї
jeste¶ trupem. A nastкpnej nocy zrobisz co do ciebie naleїy, jeste¶ z
towarem na granicy, a tam czekaj± patrole z karabinami maszynowymi, ¶cierwa,
ktуre ciк nienawidz±, wcale nie chc± clк aresztowaж, to dla nich їaden
interes, boj± siк ¶miertelnie, їe jeste¶ skaїony, chc± ciк za wszelk± cenк
rozwaliж i maj± wszystkie atuty, moїesz potem dіugo udowadniaж, їe ciк
bezprawnie zastrzelili. A to znaczy, їe znowu z mord± przy ziemi modlisz siк
do ¶witu, a potem do zmierzchu, a towar leїy obok ciebie i nawet nie wiesz,
czy zwyczajnie sobie leїy, czy ciк powoli zabija. Albo jak Kosmaty Icchok -
utkn±і o ¶wicie w pustym polu miedzy dwoma wykopami - ani w prawo, ani w
lewo. Dwie godziny udawaі nieboszczyka. Bogu dziкki uwierzyli i wreszcie
zostawili go w spokoju. Widziaіem Icchoka potem, nie ten sam czіowiek, nawet
go nie poznaіem...
Wytarіem іzy i pu¶ciіem wodк. Myіem siк dіugo. Gor±c±, potem zimn±,
potem znowu gor±c±. Caіy kawaі mydіa wymydliіem. W koсcu mi zbrzydіo.
Zamkn±іem prysznic, i sіyszк - kto¶ siк dobija do drzwi i gіosem Kiryіa
wrzeszczy wesoіo:
- Ej, stalker, wyіaј! Forsa ante portas! O forsie zawsze miіo sіyszeж.
Otworzyіem drzwi, Kiryі stoi goіy, w samych k±pielуwkach, wesoіy, bez ¶ladu
melancholii i podaje mi kopertк.
- Trzymaj - mуwi - to od wdziкcznej ludzko¶ci.
- Kicham na twoj± ludzko¶ж! Ile tu jest?
- W drodze wyj±tku, za bohatersk± postawк w obliczu niebezpieczeсstwa -
dwie pensje!
Tak. Moїna wytrzymaж. Gdyby mi tu za kaїdego "pustaka" pіacili po dwie
pensje, dawno posіaіbym Ernesta do wszystkich diabіуw.
- No i co, jeste¶ zadowolony? - pyta Kiryі, a promienieje ja¶niej
sіoсca.
- Owszem - mуwiк. - A ty? Kir nie odpowiedziaі. Obj±і mnie za szyjк,
przycisn±і do swojej spoconej piersi, odepchn±і i znikn±і w swojej kabinie.
- Ej! - krzyczк za Kiryіem. - A co z Tenderem? Gacie pierze?
- Chyba їartujesz! Tendera opadli korespondenci. Їeby¶ zobaczyі, jaki
jest nadкty... Teraz im kompetentnie referuje...
- Jak - powiadam - referuje?
- Kompetentnie.
- Dobra - mуwiк - sir. nastкpnym razem zaopatrzк siк w sіownik wyrazуw
obcych, sir. - I w tym momencie jakby mnie pr±d poraziі. - Poczekaj. Kiryі
- mуwiк. - Wyjdј no na chwilк.
- Kiedy jestem juї goіy odpowiada.
- Nie szkodzi, nie jestem bab±.
No wiкc wyszedі. Wzi±іem go za ramiona, odwrуciіem plecami, do siebie,
nie, przywidziaіo mi siк. Plecy ma czyste. Tylko zaschniкte struїki potu, a
skуra jak skуra.
- Czego ty chcesz od moich plecуw? - pyta Kiryі. Daіem mu lekkiego
kopniaka, uciekіem do swojej kabiny, zamkn±іem siк. Nerwy, cholera by je
wziкіa. Tam mi siк zwidywaіo, tu mi siк zwiduje... Miech to jasny piorun
spali!... Spijк siк dzisiaj jak ¶winia, nieјle byіoby oskubaж Richarda. To
jest my¶li gra, ¶cierwo, jak stary... Z najlepsz± kart± nic mu nie moїna
zrobiж. Juї nawet karty znaczyіem i na inne rуїne sposoby prуbowaіem, no i
ucho...
- Kiryі! - krzyczк. - Bкdziesz dzisiaj w "Barge"
- Nie w "Barge", a w "Barszczu", ile razy mam ci powtarzaж?
- Przestaс! napisane jest "Barge", to ma byж "Barge". Lepiej nie
wprowadzaj u nas swoich porz±dkуw. Wiкc przyjdziesz, czy nie? nieјle byіoby
ograж Richarda...
- Och, nie wiem. Red, jak to bкdzie. Ty przecieї nie masz najmniejszego
pojкcia, co¶my przywieјli...
- A ty masz pojкcie?
- Teї nie mam. Co prawda, to prawda. Ale teraz po pierwsze, wiadomo, do
czego te "pustaki" sіuїyіy. A po drugie, je¶li potwierdzi siк jedna moja
teoria... napiszк artykuі i po¶wiкcк go tobie osobi¶cie - Redowi
Shoehartowi, honorowemu stalkerowi, z wyrazami wdziкczno¶ci i uwielbienia.
- I wtedy mnie wsadz± do pudіa. Minimum dwa lata.
- Za to wejdziesz do historii nauki. Tк sztuczkк tak wіa¶nie nazwiemy:
"puszka Shoeharta". To brzmi dumnie, prawda?
Tak sobie gadali¶my, a ja siк tymczasem ubraіem, wsadziіem pust±
manierkк do kieszeni, przeliczyіem gotуwkк i poszedіem sobie.
- Wszystkiego najlepszego, nadziejo ¶wiatowej nauki...
Nie odpowiedziaі. Bardzo gіo¶no szumiaіa woda. Patrzк, a w korytarzu
pan Tender we wіasnej postaci, czerwony i nadкty niczym ropucha. Wokуі niego
- tіumy, i pracownicy, i korespondenci, i nawet dwaj sierїanci siк
przypl±tali (prosto z obiadu, jeszcze w zкbach dіubi±), a Tender nic, tylko
gada. "Ta technika, ktуr± dysponujemy - truje - daje prawie stuprocentow±
gwarancjк bezpieczeсstwa i osi±gniкcia zaplanowanych rezultatуw..." W tym
momencie zobaczyі mnie i nieco przywi±dі - u¶miecha siк macha do mnie rкk±.
No, my¶lк, trzeba wiaж. Wystartowaіem, ale niestety za pујno. Sіyszк, goni±
mnie.
- Panie Shoehart! Panie Shoehart! Dwa sіowa o garaїu!
- Odmawiam komentarza - mуwiк i przechodzк w kіus. Ale diabіa tam
uciekniesz przed nimi. Jeden z mikrofonem zabiega drogк z lewej, drugi z
aparatem fotograficznym - z prawej.
- Dosіownie jedno zdanie! Czy zauwaїyі pan w garaїu co¶ niezwykіego?
- Nie mam nic do powiedzenia! - mуwiк i staram siк kіusowaж plecami do
obiektywu. - Garaї jak garaї...
- Dziкkujк panu. Co pan s±dzi o turboplatformach?
- S± cudowne - mуwiк i ostroїnie przymierzam siк do toalety.
- Co pan my¶li o celach L±dowania?
- Miech siк pan zwrуci do uczonych - mуwiк i juї jestem za drzwiami.
Pukaj±. Wtedy mуwiк przez drzwi:
- Dobrze panom radzк, zapytajcie pana Tendera, dlaczego ma nos jak
pomidor. Pan Tender milczy z wrodzonej skromno¶ci, a to byіa nasza
najwspanialsza przygoda.
Aleї zrobili stumetrуwkк korytarzem! Zіoty medal gwarantowany. Jak Boga
kocham. Poczekaіem minutк - cicho. Wyjrzaіem - nie ma nikogo. No i poszedіem
sobie, pogwizduj±c. Zszedіem do portierni, pokazaіem tyczkowatemu
przepustkк, patrzк, a on mi salutuje. Jako bohaterowi dnia, rzecz jasna.
- Spocznij - mуwiк. - Jestem z was zadowolony, sierїancie.
Wyszczerzyі zкby, jakby mu sam generaі poїyczyі stуwк.
- Brawo, Rudy - mуwi. - Jestem dumny - mуwi - їe mam takich znajomych.
- Co - mуwiк - bкdziesz teraz miaі o czym opowiadaж dziewczynom w
swojej Szwecji?
- Pytanie! - mуwi. - Їadna mi siк nie oprze! Jak siк mu przyjrzeж, to
zupeіnie przyzwoity chіopak. Je¶li mam byж szczery, nie lubiк takich
rumianych i rosіych facetуw. Dziewczyny lataj± za nimi jak w¶ciekіe,
wіa¶ciwie dlaczego? nie o wzrost przecieї chodzi. Sіoсce ¶wieci, na ulicy
bezludnie. I nagle zapragn±іem teraz, natychmiast, zobaczyж Gutк. Po prostu.
Popatrzeж na ni±, potrzymaж za rкkк. Po Strefie tylko to jedno pozostaje
czіowiekowi - potrzymaж dziewczynк za rкkк. Szczegуlnie kiedy sobie
przypomnк te wszystkie plotki o dzieciach stalkerуw - te dzieci wygl±daj±...
Tak, co tu my¶leж o Gucie, teraz na pocz±tek przydaіaby siк butelka czego¶
mocniejszego, i to jako program minimum, a dalej siк zobaczy. Min±іem
parking i juї niedaleko granica Strefy. Stoj± dwa samochody patrolowe. Stoj±
w caіej swej krasie, їуіte, rozіoїyste, z reflektorami i karabinami
maszynowymi, dranie, no i rzecz jasna obok bohaterowie w bікkitnych heіmach,
caі± ulicк zakorkowali, przepchn±ж siк nie moїna. Idк, oczy spu¶ciіem,
lepiej, їebym teraz ich nie widziaі, lepiej, їebym w ogуle na nich nie
patrzyі, zwіaszcza w dzieс - s± tam miкdzy nimi dwa, trzy typki i bojк siк,
їe mi siк teraz napatocz±, straszna chryja wyniknie, je¶li mi siк napatocz±.
Mieli szczк¶cie, przysiкgam na Boga, їe Kiryі mnie ¶ci±gn±і do instytutu, bo
tych drani wtedy wіa¶nie szukaіem i rкka by mi nie zadrїaіa.
Przedzieram siк przez ten tіum bokiem, juї siк prawie przedarіem, kiedy
nagle sіyszк: "Ej, stalker!" No, mnie to nie dotyczy, idк sobie dalej,
wyci±gam z paczki papierosa. Kto¶ mnie dogania z tyіu i іapie za rкkaw.
Strzasn±іem tк rкkк z siebie, odwracam gіowк i bardzo grzecznie pytam: - Po
kiego diabіa pan siк czepiasz?
- Poczekaj, stalker - mуwi tamten. - Dwa pytania.
Podniosіem oczy - kapitan Quarterblood. Stary znajomy. Wysechі na wiуr,
zїуіkі.
- A - mуwiк - wszystkiego najlepszego, panie kapitanie. Jak tam
w±troba?
- Ty mnie nie zagaduj - mуwi kapitan gniewnie i ¶widruje mnie
spojrzeniem na wylot. - Lepiej mi powiedz, dlaczego nie zatrzymujesz siк,
kiedy ciк woіaj±?
I juї dwa bікkitne heіmy stoj± za jego plecami, іapy na kaburach, oczu
nie widaж tylko szczкki chodz± pod heіmami. I gdzie w tej ich Kanadzie
takich wygrzebuj±? Na zarybek ich do nas przysyіaj±, czy co? W dzieс w ogуle
siк nie bojк patroli, ale zrewidowaж kanalie mog±, a to mi bardzo nie na
rкkк w tej chwili.
- A czy to mnie pan wolaі, panie kapitanie? - mуwiк. - Sіyszaіem, їe
jakiego¶ stalkera.
- A ty, jak siк okazuje, juї nie jeste¶ stalkerem?
- Od czasu, jak z paсskiej lekkiej rкki odsiedziaіem swoje - skoсczyіem
z tym. Na amen. Dziкki panu, panie kapitanie, otworzyіy mi siк wtedy oczy.
Gdyby nie pan...
- Co robiіe¶ koіo Strefy?
- Jak to co? Przecieї pracujк w instytucie. Juї ze dwa lata.
I їeby zakoсczyж tк niemiі± rozmowк, wyjmujк swoj± legitymacjк i
okazujк j± kapitanowi. Quarterblood wzi±і moj± legitymacjк, przekartkowaі,
kaїdy stempelek, kaїd± stroniczkк dosіownie obw±chaі, omal nie oblizaі.
Zwraca mi legitymacjк, zadowolony niewypowiedzianie, oczy mu pіon±, nawet
porуїowiaі.
- Przepraszam ciк - mуwi - Shoehart. Tego siк nie spodziewaіem. To
znaczy, їe nienadaremnie sіuchaіe¶ moich rad. No cуї, bardzo siк cieszк.
Chcesz, moїesz mi wierzyж lub nie, ale juї wtedy przypuszczaіem, їe jeszcze
bкd± z ciebie ludzie. Nie mogіem dopu¶ciж do siebie my¶li, їe taki chіopak
jak ty...
I zaczкіo siк. No, my¶lк sobie, wyleczyіem jeszcze jednego melancholika
na swoje nieszczк¶cie, a sam oczywi¶cie sіucham, oczy spu¶ciіem, potakujк,
rozkіadam rкce i nawet, o ile pamiкtam, tak nie¶miaіo, noskiem buta rysujк
esy floresy na trotuarze. Bojуwkarze za plecami kapitana posіuchali czas
jaki¶, zemdliіo ich widaж, bo patrzк, pomaszerowali w weselsze miejsce. A
kapitan teraz mi o radosnych perspektywach opowiada - nauka to wielka rzecz,
na naukк, okazuje siк, nigdy nie jest za pујno. Pan Bуg powiada, lubi i ceni
Конец бесплатного ознакомительного фрагмента